poniedziałek, 7 grudnia 2009

Bo miłość to cygańskie dziecię

Ależ piękny spektakl!
Bylam dziś na "Carmen" - bezpośrednia transmisja z La Scali, otwarcie sezonu ( podobno w Szczecinie sprzedano ponad 1200 biletów, na pewno w Multikinie zajęte były cztery sale).
Rewelacyjna bohaterka - gruzińska śpiewaczka, młoda, duża kobieta, apetyczna , świetna głosowo i aktorsko, no mniód! Fenomenalny don Jose i doskonały Escamillio, czaruś niezwykły, obaj fantastyczni i głosowo i aktorsko, a ich pojedynek w III akcie (poprowadzony w konwencji walki z bykiem) porywający.
Don José: Jonas Kaufmann, Escamillo: Erwin Schrott, Carmen: Anita Rachvelishvili, Micaëla: Adriana Damato.
Jest i łyżka dziegciu: dźwięk przez 7/8 spektaklu byl niedobry, bardzo bardzo niedobry, przesterowane wysokie tony świdrowaly uszy aż do bólu.
Dopiero w polowie III aktu nagle włączono odpowiednia wtyczkę i dźwięk zrobił się jak należy.
Widzowie wychodząc nucili, gwizdali, śpiewali motyw toreadora:
Zabiłem byyka, cóż to dla mnie byk, krew z niego siiika
 siku siku sik!

niedziela, 29 listopada 2009

Pochwała firmy IN POST


Pytacie za co chwalę? Za obciążniki do listów.HA! Najpierw wyrzucałam odruchowo, bo po co mi taki kawal blachy? Ani to duże , ani to do czego przydatne. Musiał jednak atawizm chomiczy zadziałać, bo nagle znalazłam w szufladzie dwa  rzeczone obciążniki. Włożyłam do zmywarki, niech sie piorą. Tymczasem zabrałam się za pieczenie czegośtam, powiedzmy pierniczków. I kiedy już było po wszystkim, czekało mnie skrobanie stolnicy, jako element porządkowy. Dotychczas używałam w tym celu tasaka: szerokie, sztywne i proste ostrze nadające się do uchwycenia od góry. Miało jednak jedną wadę: było ostre i działało jak hebel czy inny strug. Chwyciłam za blaszkę IN POSTu. Rewelacja! Nie za duża nie za mała, nie za tępa nie za ostra, doskonale w dłoni leży i pewnym uchwytem daje się prowadzić po stolnicy. Skuteczność gwarantowana!

niedziela, 22 listopada 2009

Dzięki emigrantom!

Szukałam ostatnio przepisu na rohliki. Wrzuciłam w gugla i  nic. Jako, że nie wiem jak po czesku jest "przepis", pozycjonowanie wyrzucało różne dziwne linki, ale tych  pożądanych - nie. Po 20 obejrzanych stronach poddałam się. "Rohliki recipe" dało mi od razu właściwy wynik :). Oczywiście były to wpisy emigrantów, którzy stęsknieni za smakami ojczystymi dzielili się wszem i wobec wypracowanymi przepisami możliwymi do uzyskania w domu na obczyźnie.
Ta historia z kolei przypomniała, jak szukałam przepisu na (wspomniane w artykule publikowanym w prasie )  klopsiki królewieckie. Znalazłam, a jakże, po hiszpańsku czy portugalsku na stronie argentyńskiej (?) z polskojęzycznym tytułem w nawiasie.
Wiele takich przykładów możnaby jeszcze, ale  sprawa jest jasna.
Nie darmo jeden z najlepszych przepisów na chleb pieczony w domu nosi nazwę chleb emigrantów.

czwartek, 29 października 2009

Nocka na karniszu


Co robi przestraszona  trzymiesięczna koteczka? Pojawia się na karniszu...:) Miałam okazje  sfotografować Nockę w tej sytuacji.

I jeszcze jedna figura


Można w nieskończoność podziwiać :)

wtorek, 13 października 2009

Elisabeth David i jajka

Obejrzałam właśnie program o Brytyjce , która uczyła powojenną populację wysp dobrego jedzenia. Napisała parę książek o gotowaniu,pokazała parę sposobów na apetyczne podawanie pożywienia i w końcu otworzyła w Londynie sklep z akcesoriami kuchennymi.
Tyle o Elisabeth David.
A jajka? Otóż właśnie w tym programie pokazywano, jak - zgodnie z brytyjskim standardem - oddziela się żółtka od białek : rozbija się jajko nad miseczką, wyrzuca do tejże miseczki jedną część skorupki, drugą, wylewa żółtko na dłoń i pozwala białku spłynąć między palcami.
Moja dusza obruszyła się natychmiast na takie marnotrawstwo - białko do wyrzucenia?

piątek, 25 września 2009

Czarna dziura nożykowa

Czarna dziura skarpetkowa znana jest jak świat długi i szeroki. Słyszane są co prawda opinie, ze to potwór pralkowy, ale nie nazwa lecz funkcja jest ważna. COŚ powoduje znikanie skarpetek, koniecznie pojedynczych.
Stanęłam dzisiaj przed zagadką: czy to, co powoduje znikanie moich ukochanych małych nożyków do jarzyn to ta sama czarna dziura, czy też może inny gatunek? Nie zjada normalnych noży stołowych. Nie rusza noży chlebowych i innych dużych. Wciąga wyłącznie małe nożyki z kolorowymi uchwytami.

wtorek, 22 września 2009

Kaczka po pekińsku

Syn zażyczył sobie na imieninowy obiad chińszczyznę w moim wykonaniu. Skoro taka okazja, to może wreszcie zmierzę się z kaczką po pekińsku? Toż danie bankietowe, jak oznajmiają liczne książki o kuchni chińskiej. Kaczke nabyłam, zrobiłam co trzeba.



Zjedliśmy ; danie się udało: skorka krucha, mięso soczyste, ale powtarzać nie mam zamiaru. Bo jak mawiał mędrzec "...kaczka, za dużo na jednego, za mało na dwóch"

poniedziałek, 14 września 2009

Tęsknota za drzewami

Przez skrajnie intensywny tydzień biegałam po różnych zabytkowych miastach. Fajnie było, nie powiem. Ale kamiennie. Nawet gdy wyniosło nas w interior, to tez było tylko trawiasto i płasko. Tam zdałam sobie sprawę,że tęsknię za drzewami. Za zielenią w masie, za lasem. Na szczęście, gdy wyglądam przez okno własnego mieszkania mogę zawiesić oko na cudownej zielonej plamie ogródków działkowych. Jak zwykle "... sami nie wiecie co posiadacie".

środa, 19 sierpnia 2009

Miało być o tym i o owym


Jakoś tak wakacyjnie zbierałam fochy i fumy oraz wapory żeby się powywnętrzać.Ale kiedy po raz kolejny spojrzałam na zdjęcie panoramy, jaka rozpościerała się z okna naszej kwatery w Solcu-Zdroju - spłynął na mnie spokój.
Donoszę więc tylko, że założyłam bliźniaczy blog poświęcony wyłącznie kulinarkom.

http://kulinarki.blogspot.com/

smacznego!

wtorek, 14 lipca 2009

Zostawcie mi złudzenia!

Kolejny spektakl operowy w kinie. Dźwięk prima sort, obraz takoż. Jednym z elementów spektaklu ( Rossini: Podróż do Reims) jest przedstawienie teatru marionetek. Wspaniale prowadzone lalki tańczą balet klasyczny, widzimy nawet mistrzowsko poruszających operatorów. I widzę, jak lalki są pozszywane, gdzie maja doczepione druty. Szkoda, przecież tutaj umowność jest konieczna! Ja powinnam wierzyć, że to prawdziwie tancerki robią pas de quatre.
Przy tak ogromnych powiększeniach na ekranie widzę też, że śpiewacy maja peruki. Doskonale uczesane, świetnie założone, niemal idealnie zamaskowane podkładem... tylko że światło się załamuje na siateczce. Że już nie wspomnę o strugach potu na czołach czy paskudnych ostrych zmarszczkach. Z widowni w La Scali ich nie widać, na dużym ekranie, niestety, tak.
A powinnam wierzyć, że wszyscy są młodzi i piękni, że bez wysiłku śpiewają najtrudniejsze, najbardziej karkołomne pasaże i że w tych strojach czują się jak we własnej skórze. Doskonałość ogromnego ekranu obdziera mnie z tych złudzeń. Nie zgadzam się!

piątek, 10 lipca 2009

Gdzie się podziały zapachy?

Właśnie wypłukałam truskawki, pewnie jedne z ostatnich w tym sezonie. Łakomie sięgnęłam po jedną, drugą i rozczarowałam się okrutnie: ani smaku, ani zapachu, ot odrobina kwaśności. Przypomniały mi się wszystkie momenty, w których narzekałam na fakt, że warzywa i owoce mi nie pachną jak trzeba. Nie pachną mi ogórki ( eh, ten aromat pierwszych lutowych ogórków z gumienieckich szklarni) i nie pachnie mi kalafior ( tak, wiem, nie każdy lubi jego zapach). Nie pachną mi szparagi i nie pachną truskawki. Przez wiele lat w drugiej połowie sezonu truskawkowego pojawiało sie stoisko - prawdopodobnie producenckie - które pachniało truskawkami w promieniu kilkunastu metrów. Kolejka po te truskawki zakręcała kilka razy, lekceważąc sąsiednie oferty, tańsze. Pomidory też nie pachną jak powinny, ciekawam co dalej. Czyżby nadeszla epoka "dla oka" tylko?

niedziela, 21 czerwca 2009

Poremontowo


Pandemonium wreszcie dobiegło końca. No prawie, bo jeszcze jakieś szczegóły, ale niemal! Po 29 z okładem latach dorobiliśmy się sypialni z małżeńskim łóżkiem, odsuwając w niepamięć różne rozkładane wynalazki, na których z wiekiem było nam coraz bardziej niewygodnie spać. I dorobiliśmy się gabinetu. MY, tak. ON ma swoje biurko, miejsce na swojego laptopa, swoje półeczki, swoje szuflady i swoje miejsce na papiery, których mu nikt nie będzie sprzątał! JA mam swoje biurko, swoje szuflady i swoje półeczki, swój komputer i swój stolik pod maszynę do szycia. Wszystko na 6 metrach kwadratowych, oddzielonych ścianką z regipsu od sypialni. Bo tak naprawdę, 30 lat temu, był to jeden szesnastometrowy pokój z podwójnym oknem. Potem został podzielony między syna i córkę. A teraz, kiedy córka poszła na swoje, nareszcie mamy cośmy chcieli.

środa, 27 maja 2009

Opera i popcorn

Multikino w całej swojej sieci zaoferowało miłośnikom opery sfilmowane spektakle mediolańskiej La Scali. Wczoraj obejrzałam (i wysłuchałam) operę "Maria Stuarda" Donizettiego. Piękne głosy, perfekcyjne wykonanie, zdumiewająco oszczędna scenografia. Dość zaskakująco ogląda się na ogromnym ekranie wykonawców, którzy przecież grają na scenie i spektakl przeznaczony jest dla widzów w teatrze. Inna charakteryzacja, inna ekspresja.
Coż, nie byliśmy w operze, byliśmy w kinie. Widzowie momentami czuli sie lekko zagubieni. Byli tacy, którzy nie szczędzili oklasków, jakby śpiewacy mogli ich usłyszeć. Byli również tacy, którzy przynieśli ze sobą kubełek popcornu i spokojnie oddawali sie konsumpcji.


sobota, 23 maja 2009

Świeca? ogarek?

Spojrzałam do lustra, i coś mi się nie podobało. Spojrzałam raz jeszcze i raz.... w końcu odkryłam: SZMINKA!. Moja ulubiona paprika Inglota wygląda na mnie źle, matronowato.
No dobrze, wiek mam odpodwiedni, niezależnie do ilu lat się przyznaję, ale żeby aż tak? Chwyciłam za wacik, zmywacz, zmieniłam odcień na mniej żółty i od razu lepiej. A przecież jeszcze dwa lata temu bylo mi w tej paprice doskonale.
Eh, jak to się trzeba pilnowac. Bo inaczej efekt jest jak u widzianej ostatnio klasowej kolezanki. Należala do tych ładnych blondynek o błękitnych oczach i porcelanowej cerze. Zachowala znakomitą figure. Makijaż zaś zatrzymał sie jej w latach późnych 70 : dużo czarnego wokół oczu i dużo czerwonego na ustach i policzkach.
Gdybyśmy tak stanęły obok siebie w lustrze, ona z satysfakcja patrzyłaby na moja figurę, a ja z równą satysfakcją na jej makijaż i zmarszczki :)

piątek, 8 maja 2009

Świece i ogarki siódme



Bardzo chciałam katedrę w Pelplinie obejrzeć. No i nie żałuję. Urodziwa, harmonijna, piękna bryła i cudownie utrzymana. Żadnych szmat "Jezus cię kocha" czy styropianowych kielichów z hostia .... To drugi kościół ( pierwszy widziałam w Levoczy, św.Jakuba), w którym w gotyckim wnętrzu widać zmiany stylów, nakładanie się epok. Ogromny renesansowy ołtarz, barokowe ołtarze boczne, rokokowe konfesjonały, neogotyckie organy główne, a na ścianach freski zapewne XIXwieczne, ale zdecydowanie w stylistyce gotyckiej. Miałam sporo radości, kiedy towarzysząca nam Agnieszka opowiedziała parę smakowitych szczegółów:

Oto łyse aniołki ( jednego sfociłam, są trzy), oto stalle gotyckie, z fantastycznymi koronkami na szczytach ( każda rozeta inna) i sprytnymi składanymi siedzeniami. Na zdjęciu Agnieszka pokazuje nam, jak mnisi stali na modłach( cystersi w Pelplinie byli od zawsze) i co się działo, kiedy któryś usypiał i nie trzymał tyłkiem klapy. Klapa z rumorem spadała, budząc resztę, a winowajca.. lepiej nie spekulować :D


A teraz opowieść o restauracji w Wałczu. Hotel "Biały domek" mieści się przy Kościuszki czyli ulicy przelotowej dla krajowej 10. Restauracja z zadęciem, sala puściutka, barman jest jednocześnie kelnerem. Zamawiamy posiłek, ja zdecydowałam sie na zupę - krem ze szparagów i sandacza z surówką. Dostaje zupę-konsystencja jak rzadki sos, dość słona, z dwoma kawałeczkami czegoś zielonego. Szparagi? Od razu startuje w głowie: zupa z proszku, łyżka słodkiej śmietanki i troszkę gałki muszkatołowej podniosłyby poziom o 3 pietra. Podchodzę do barmana ( w drugiej sali) i proszę o odrobinę gałki, ze ja tak lubię. Barman się uśmiecha, znika w kuchni i za chwile podchodzi rozkładając ręce - nie ma... !!!! Ratunku! Pytam - a czy sa szparagi? przecież sezon; a on: o, będę musiał kucharzowi powiedzieć żeby zamówił....Ryba lekko przesmażona , znaczy sandacz popsuty, a do mąki w jakiej obtoczono filet najwyraźniej dosypana jakaś mieszanka typu jarzynka. Surówka z kiszonej kapusty poprawna i zaskoczenie: rewelacyjna sałatka z czerwonej kapusty z rodzynkami, oliwa i czosnkiem. Ale i tak więcej tam moja noga nie postanie. Skoro muszę jeść na tej trasie, wole autoport "Podgaje". Tam przynajmniej dają pieczone jabłka!

środa, 29 kwietnia 2009

Ogarek piąty

No to o mało nie spaliłam chałupy...
Zlałam wczoraj nalewki z tarniny i z pigwy, odstawiłam, żeby się ustały, a owoce zasypałam skąpo cukrem w garnkach i na gaz postawiłam. Będą kandyzowane. Jechało zajzajerem aż w nosie kręciło, więc przykryłam. I nagle mój ślubny mówi PALI SIĘ. Patrze i przedstawienie widzę: wokół gara i przez dziurki pokrywy wydobywają się błękitne płomienie. Miałam ochotę sfotografować, ale lęk przed pożarem kazał zgasić gaz,błyskawicznie ściągnąć ścierki co lada moment mogły się zająć, zdjąć pokrywkę i zdusić na niej płomienie. I po akcji :) Ślubny ledwo zdążył okiem mrugnąć.
Ale komentarza sobie nie darował: dobrze, że byłaś w kuchni, bo mogło się spalić.
Ano... Kto by pomyślał, że tam jeszcze tyle alkoholu się ostało ( i zmarnowało:)

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Świeca piąta

Beczkę soli zdążyłam spożyć, zanim wreszcie dojrzałam do napisania o SOLI właśnie. Kiedyś się nie zastanawiałam: sól to sól i o co tyle hałasu?
Pierwsze rozróżnienie soli kamiennej i innej przyszło, kiedy uparłam się, ze mi nie smakuje drobniutka biała i śliczna sól warzona. Dla mnie była gorzka i tyle.Potem się naczytałam, jaka to zdrowa jest sól kamienna... :) Dzisiaj poluję na sól do przetworów, kamienną niejodowaną.
Niestety, nie udaje mi się już kupować wielickiej zielonej soli. Może pojawi się znowu , choćby w sklepach ze zdrową żywnością.
Potem natykałam się w przepisach na sól morską. Na skutek splotu okoliczności nabyłam paczkę takiej soli na campingu pod Wenecją ładnych parę lat temu i do dzisiaj używam wyłącznie do posypywania samodzielnie pieczonych solanek, bo ma ładne, duże kryształki.
Amerykańskie przepisy często nakazują użyć soli koszernej. Ba, czymże ona się różni od znanej nam kamiennej? Będę wdzięczna za wyjaśnienia.
Fanaberyjnie brzmią opisy fleur de sel; a przecież to jest sól morska, tyle, że biała i w fantazyjnych kształtach; bardziej do szpanowania ( cena!) niż do użytku.
Udało mi się nabyć indyjską czarną sól. Byłam jej ogromnie ciekawa i mimo ceny ( ponad 6 zł za 100 g) - nie żałuję. Czarna sól jest...różowa, z pojedynczymi czarnymi ziarenkami :) i o konsystencji pyłu. W smaku kojarzy się z gotowanymi jajkami ze względu na zawartość siarkowodoru. Z przyjemnością posypuję nią pomidory na kanapce.

czwartek, 9 kwietnia 2009

Ogarek czwarty

Mazurki na Wielkanoc muszą być obowiązkowo. Murowane typy to kajmakowy i cygański, inne wedle fantazji gospodyni. Przez wiele lat robiłam jeszcze mazurek pomarańczowy i jeszcze coś wymyślałam. Ale w tym roku nie, nie będzie pomarańczowego ( nikt się o niego nie upomniał, a ja przestałam lubić słodycze). W ogóle tym roku jakoś nie miałam "ręki" do mazurków. Do kajmakowego podchodziłam dwukrotnie i to, co w końcu zrobiłam, wstydzę się podpisać. Cygański też na moje oko nie wygląda jak należy, zobaczymy jaki będzie w jedzeniu, ale ale, no - nie jest udany. Mam jednak cichutką nadzieję, ze grylażowy zyska uznanie. No i piaskowy. Z piaskowym była cała kołomyja. Córka zamówiła babkę piaskową, mnie się wspomniało, że obił mi się o oczy przepis na mazurek piaskowy. Łaskawie się zgodziła. No i kiedy już wyjęłam z pieca mazurek, to taki smutny mi się wydał - zabrałam się do ozdabiania. Wymyśliłam ozdoby z marcepanu. Marcepan na moje mdły jest, więc posmarowałam placek cieniutką warstwą marmolady z gorzkich pomarańczy i dopiero przykryłam cienką warstwą masy. I żeby wątpliwości nikt nie miał, ze to kolejne danie z "trucicielskiej kuchni naszej mamy" położyłam w centralnym miejscu ostrzeżenie.


niedziela, 22 marca 2009

Świeca czwarta

Niemal rok temu kupiłam na allegro maszynę do szycia. Używany, stabilny Łucznik z lat osiemdziesiątych. Nie miałam potrzeby, aż wreszcie nadeszła pora. Wymyśliłam, że stare zasłony z pokoju córki wykorzystam jako powłoczki na poduszki po mamie, które tapczan mi zawalały. Zrobię poduchy ozdobne i wykorzystam materiał. Prościej wymyślić niż wykonać, jak jedyne doświadczenie w szyciu miałam na nożnej, ponad stuletniej maszynie czółenkowej Singera, jeszcze wyprawnej mojej prababci.
Dwa dni się borykałam z opornym żelastwem, az skapitulowałam i poszłam po pomoc do mojej ulubionej krawcowej, pani Basi, trzy piętra niżej. Cóż się okazało? Nitka za mało była naprężona i dlatego pętliła okrutnie. Jak już wszystko zostało odpowiednio ustawione to myk myk i oto efekt:


Zainteresowanym wyjaśniam, że przyszła właścicielka poduch leży sobie na kanapie na drugim planie:)

piątek, 13 marca 2009

Świeca i ogarek trzecie

Zanim sie człowiek obejrzy... to go coś znowu zaskakuje. Ot, zadzwonił w niedziele po południu szwagier - wracaliśmy ze Świnoujścia - z wiadomością rodzinną: zmarł wujek. Pogrzeb we środę w Tczewie. Od nas- 400 km, 6 godzin jazdy w dobrych warunkach. Od razu założyliśmy wyjazd we wtorek po pracy i nocleg po drodze, bo pogrzeb miał być w południe , a kwiaty? Wiec ja w poniedziałek jeszcze poszukałam wariantowych miejsc do nocowania: Walcz, Jastrowie, Człuchów. Stawiałam na ten ostatni, zanotowałam dwa telefony.

"Biały Dworek" - mały rodzinny hotelik, od osoby ze śniadaniem 60 zł, pokój 2+ dostawka - syn spal na wersalce; łazienka. Wieczorem jeszcze chcieliśmy coś zjeść, spacerkiem 10 min. restauracja SAVOY. Wchodzimy i pierwszy odruch - cofnąć się, stoły zastawione talerzami... Ale pytają, czego byśmy chcieli i zaraz wyjaśniają: mamy jutro stypę, wiec nakryliśmy już. Cóż... potrawy wydumane nazewniczo ( syn podkpiwał na widok propozycji 'schab szefa kuchni przepleciony boczkiem', że każe sobie pokazać owego szefa bez schabu i boczku, hre hre), ale nijakie w smaku. Nawet papryki mi nie podali jak poprosiłam.. tylko sól pieprz i maggi... no to czego wymagać?

W toalecie znalazłam apel, któremu trudno sie oprzeć:

Zanim musieliśmy się stawić na spotkanie rodzinne przedpogrzebowe, to jeszcze spacerek na rynek w Tczewie - nic takiego, ale dla nas sentymentalny, w Rynku mieszkali dziadkowie Jacka. Na wystawie u jubilera wypatrzyłam kolczyki, prześliczne! Jak się okazało: srebro i cyrkonie barwione na zloty kolor, trochę jak ładne topazy.Projekt przepiękny: na sztyft, jakieś 8 cm długa i 2 mm szeroka prosta sztabka srebra , zaokrąglona przy uchu i na dole i na dole podczepiony pod nia prostokątnie szlifowany kamień 1,5 na 2 cm na oko. srebro przechodziło po kamieniu z wierzchu.No cudo! Zmierzyłam i z bólem serca oddałam. Śliczne! Ale nie moje...

Wracaliśmy od 16,15 we środe, Mateusz siadł w Tczewie i miał jazdę paskudną: deszcz, śnieg, zawieja, deszcz ze śniegiem, deszcz i tak przez dobre 200 km. A w Szczecinie - sucho!

Stanęliśmy w Podgajach - tak się nazywa autoport po drodze i tam przeżyłam kosmiczne wręcz zaskoczenie: w ofercie były klasyczne pieczone jabłka! Owinięte folią, ze ściętym czubkiem i z łyżeczką dżemu, podgrzewane przed podaniem...mmmm

środa, 25 lutego 2009

Świeca druga

Nie taki peerel straszny. Pokoje czyste jasne wygodne. Jedzenie wegetariańskie bez problemów.
Zakład przyrodoleczniczy za rogiem, zielony jak palmiarnia, zabiegi punktualnie i ze znajomością rzeczy wykonywane.
Nieśmiertelny handel na plaży nie obawia się niczego!
Wrak kutra dodaje smaczku spacerom.

wtorek, 10 lutego 2009

Ogarek drugi

Peerel ma sie doskonale! Wybieramy się na tydzień do Kołobrzegu. Zarezerwowałam pobyt dla trzech osób w sanatorium "Mewa", wpłaciłam zaliczkę i na wszelki wypadek dzwonię: jestem wegetarianką, pobyt rozpoczynamy obiadem w niedzielę, chciałam uprzedzić. Panienka po drugiej stronie drutu: a to na miejscu, z panią od żywienia. Usiłuję dotrzeć: proszę pani, będzie niedziela, nikt od ręki nie przyszykuje obiadu dla mnie. Panienka odsyła mnie na drzewo: to na miejscu z panią od żywienia. Hmmm. Usiłuję jeszcze załatwić drugą sprawę: czy lekarz może nas przyjąć w niedzielę, tak, żeby zabiegi rozpocząć od razu w poniedziałek? Peerel się odzywa: nieee, u nas nie ma lekarza w niedzielę... lekarz w poniedziałek a zabiegi od wtorku. Dopytuję: a w soboty są zabiegi? Peerel się dziwi: w soboty? Nieee...( No pewnie, nie po to w sierpniu 80 w postulatach były wolne soboty, prawda?). To znaczy, że mam szansę na zabiegi tylko przez cztery dni? Noo.. potwierdza peerel.
Jako, że z peerelu wyrosłam, sięgam po nowe metody i dzwonię do szefa. Za godzinę inna pani oddzwania, zapewnia mnie, ze obiad wegetariański będzie czekał i tylko nie rozumie, o co mi z tym lekarzem chodzi - "pani ma pobyt wypoczynkowy". A tak, zgadza się, tak było gdy załatwiałam rezerwację, ale od tej pory przechorowałam potężne przeziębienie i chciałabym na przykład inhalacje. AAAA - inteligentnie odzywa się pani, to ja oddzwonię. I rzeczywiście, po 10 minutach odbieram telefon z zapewnieniem, ze lekarz przyjmie mnie o 8 rano i zabiegi jeszcze tego samego dnia.
Patrzcie ludzie: MOŻNA!

wtorek, 3 lutego 2009

świeca pierwsza

Od dawna miałam ochotę na wzięcie udziału we wspólnej zabawie "Tydzień....".
Do rosyjskiego wystartowałam jak rakieta i ... falstart :(
Ale widzę że jeszcze "Tydzień czeski" się nie zakończył i mam szanse!
5 łyżek masła
5 łyżek mąki
1.3 l bulionu warzywnego
30 dag ziemniaków
pasteryzowane kurki
kminek
sól
śmietana
ocet winny
siekany koper
jajko na twardo; zrobić zasmażkę z mąki i masła, wlać bulion, mieszając zagotować, gotować na wolnym ogniu,wrzucić pokrojone ziemniaki, dodać kurki,przyprawić do smaku solą i kminkiem, gotować, aż ziemniaki zmiękną, dodać śmietanę, przyprawić octem, tak żeby był lekko kwaskowaty smak,posypać koperkiem, podawać z cząstkami jajka. Nie bawię się w kurki, zamiast tego dodaję pokruszone grzyby suszone.
Zupa wychodzi bardzo bardzo gęsta, dlatego proponuje do zasmażki dodać połowę mąki.
Nie jadłam jeszcze tej zupy z koperkiem i jajkiem, nie mogę się jakoś zdobyć.
Ten ocet w zupie smakuje bardzo ciekawie, na początku też nie miałam do tego zaufania, ale jest OK.

piątek, 30 stycznia 2009

Ogarek pierwszy

Nie bede sie tlumaczyc. Ani z nazwy bloga - niech kazdy mysli co chce. Ani z innych rzeczy.
Najwyrazniej przyszedl czas na mojego bloga i tyle