niedziela, 22 marca 2009

Świeca czwarta

Niemal rok temu kupiłam na allegro maszynę do szycia. Używany, stabilny Łucznik z lat osiemdziesiątych. Nie miałam potrzeby, aż wreszcie nadeszła pora. Wymyśliłam, że stare zasłony z pokoju córki wykorzystam jako powłoczki na poduszki po mamie, które tapczan mi zawalały. Zrobię poduchy ozdobne i wykorzystam materiał. Prościej wymyślić niż wykonać, jak jedyne doświadczenie w szyciu miałam na nożnej, ponad stuletniej maszynie czółenkowej Singera, jeszcze wyprawnej mojej prababci.
Dwa dni się borykałam z opornym żelastwem, az skapitulowałam i poszłam po pomoc do mojej ulubionej krawcowej, pani Basi, trzy piętra niżej. Cóż się okazało? Nitka za mało była naprężona i dlatego pętliła okrutnie. Jak już wszystko zostało odpowiednio ustawione to myk myk i oto efekt:


Zainteresowanym wyjaśniam, że przyszła właścicielka poduch leży sobie na kanapie na drugim planie:)

piątek, 13 marca 2009

Świeca i ogarek trzecie

Zanim sie człowiek obejrzy... to go coś znowu zaskakuje. Ot, zadzwonił w niedziele po południu szwagier - wracaliśmy ze Świnoujścia - z wiadomością rodzinną: zmarł wujek. Pogrzeb we środę w Tczewie. Od nas- 400 km, 6 godzin jazdy w dobrych warunkach. Od razu założyliśmy wyjazd we wtorek po pracy i nocleg po drodze, bo pogrzeb miał być w południe , a kwiaty? Wiec ja w poniedziałek jeszcze poszukałam wariantowych miejsc do nocowania: Walcz, Jastrowie, Człuchów. Stawiałam na ten ostatni, zanotowałam dwa telefony.

"Biały Dworek" - mały rodzinny hotelik, od osoby ze śniadaniem 60 zł, pokój 2+ dostawka - syn spal na wersalce; łazienka. Wieczorem jeszcze chcieliśmy coś zjeść, spacerkiem 10 min. restauracja SAVOY. Wchodzimy i pierwszy odruch - cofnąć się, stoły zastawione talerzami... Ale pytają, czego byśmy chcieli i zaraz wyjaśniają: mamy jutro stypę, wiec nakryliśmy już. Cóż... potrawy wydumane nazewniczo ( syn podkpiwał na widok propozycji 'schab szefa kuchni przepleciony boczkiem', że każe sobie pokazać owego szefa bez schabu i boczku, hre hre), ale nijakie w smaku. Nawet papryki mi nie podali jak poprosiłam.. tylko sól pieprz i maggi... no to czego wymagać?

W toalecie znalazłam apel, któremu trudno sie oprzeć:

Zanim musieliśmy się stawić na spotkanie rodzinne przedpogrzebowe, to jeszcze spacerek na rynek w Tczewie - nic takiego, ale dla nas sentymentalny, w Rynku mieszkali dziadkowie Jacka. Na wystawie u jubilera wypatrzyłam kolczyki, prześliczne! Jak się okazało: srebro i cyrkonie barwione na zloty kolor, trochę jak ładne topazy.Projekt przepiękny: na sztyft, jakieś 8 cm długa i 2 mm szeroka prosta sztabka srebra , zaokrąglona przy uchu i na dole i na dole podczepiony pod nia prostokątnie szlifowany kamień 1,5 na 2 cm na oko. srebro przechodziło po kamieniu z wierzchu.No cudo! Zmierzyłam i z bólem serca oddałam. Śliczne! Ale nie moje...

Wracaliśmy od 16,15 we środe, Mateusz siadł w Tczewie i miał jazdę paskudną: deszcz, śnieg, zawieja, deszcz ze śniegiem, deszcz i tak przez dobre 200 km. A w Szczecinie - sucho!

Stanęliśmy w Podgajach - tak się nazywa autoport po drodze i tam przeżyłam kosmiczne wręcz zaskoczenie: w ofercie były klasyczne pieczone jabłka! Owinięte folią, ze ściętym czubkiem i z łyżeczką dżemu, podgrzewane przed podaniem...mmmm