Coż, nie byliśmy w operze, byliśmy w kinie. Widzowie momentami czuli sie lekko zagubieni. Byli tacy, którzy nie szczędzili oklasków, jakby śpiewacy mogli ich usłyszeć. Byli również tacy, którzy przynieśli ze sobą kubełek popcornu i spokojnie oddawali sie konsumpcji.
środa, 27 maja 2009
Opera i popcorn
Coż, nie byliśmy w operze, byliśmy w kinie. Widzowie momentami czuli sie lekko zagubieni. Byli tacy, którzy nie szczędzili oklasków, jakby śpiewacy mogli ich usłyszeć. Byli również tacy, którzy przynieśli ze sobą kubełek popcornu i spokojnie oddawali sie konsumpcji.
sobota, 23 maja 2009
Świeca? ogarek?
Eh, jak to się trzeba pilnowac. Bo inaczej efekt jest jak u widzianej ostatnio klasowej kolezanki. Należala do tych ładnych blondynek o błękitnych oczach i porcelanowej cerze. Zachowala znakomitą figure. Makijaż zaś zatrzymał sie jej w latach późnych 70 : dużo czarnego wokół oczu i dużo czerwonego na ustach i policzkach.
Gdybyśmy tak stanęły obok siebie w lustrze, ona z satysfakcja patrzyłaby na moja figurę, a ja z równą satysfakcją na jej makijaż i zmarszczki :)
piątek, 8 maja 2009
Świece i ogarki siódme
Bardzo chciałam katedrę w Pelplinie obejrzeć. No i nie żałuję. Urodziwa, harmonijna, piękna bryła i cudownie utrzymana. Żadnych szmat "Jezus cię kocha" czy styropianowych kielichów z hostia .... To drugi kościół ( pierwszy widziałam w Levoczy, św.Jakuba), w którym w gotyckim wnętrzu widać zmiany stylów, nakładanie się epok. Ogromny renesansowy ołtarz, barokowe ołtarze boczne, rokokowe konfesjonały, neogotyckie organy główne, a na ścianach freski zapewne XIXwieczne, ale zdecydowanie w stylistyce gotyckiej. Miałam sporo radości, kiedy towarzysząca nam Agnieszka opowiedziała parę smakowitych szczegółów:
Oto łyse aniołki ( jednego sfociłam, są trzy), oto stalle gotyckie, z fantastycznymi koronkami na szczytach ( każda rozeta inna) i sprytnymi składanymi siedzeniami. Na zdjęciu Agnieszka pokazuje nam, jak mnisi stali na modłach( cystersi w Pelplinie byli od zawsze) i co się działo, kiedy któryś usypiał i nie trzymał tyłkiem klapy. Klapa z rumorem spadała, budząc resztę, a winowajca.. lepiej nie spekulować :D
A teraz opowieść o restauracji w Wałczu. Hotel "Biały domek" mieści się przy Kościuszki czyli ulicy przelotowej dla krajowej 10. Restauracja z zadęciem, sala puściutka, barman jest jednocześnie kelnerem. Zamawiamy posiłek, ja zdecydowałam sie na zupę - krem ze szparagów i sandacza z surówką. Dostaje zupę-konsystencja jak rzadki sos, dość słona, z dwoma kawałeczkami czegoś zielonego. Szparagi? Od razu startuje w głowie: zupa z proszku, łyżka słodkiej śmietanki i troszkę gałki muszkatołowej podniosłyby poziom o 3 pietra. Podchodzę do barmana ( w drugiej sali) i proszę o odrobinę gałki, ze ja tak lubię. Barman się uśmiecha, znika w kuchni i za chwile podchodzi rozkładając ręce - nie ma... !!!! Ratunku! Pytam - a czy sa szparagi? przecież sezon; a on: o, będę musiał kucharzowi powiedzieć żeby zamówił....Ryba lekko przesmażona , znaczy sandacz popsuty, a do mąki w jakiej obtoczono filet najwyraźniej dosypana jakaś mieszanka typu jarzynka. Surówka z kiszonej kapusty poprawna i zaskoczenie: rewelacyjna sałatka z czerwonej kapusty z rodzynkami, oliwa i czosnkiem. Ale i tak więcej tam moja noga nie postanie. Skoro muszę jeść na tej trasie, wole autoport "Podgaje". Tam przynajmniej dają pieczone jabłka!